Akcja niniejszych wspomnień ma miejsce na placu Wolności i jest wspomnieniem bohatera artykułu Ulricha Frodiena. Została zaczerpnięta z kwartalnika historycznego "Karta" 31/2000 i oddaje klimat tamtego brunatnego okresu. Ma ona charakter stricte informacyjny i historyczny.
"
Było to w słoneczną niedzielę (taką aurę Niemcy nazywali wtedy pogodą Führera) roku 1938 podczas Wielkoniemieckiego Święta Sportu i Gimnastyki, kiedy to po miasto gościło tysiące ludzi przybyłych z całej Rzeszy. W marcu tego roku, wraz z powrotem Austrii do macierzy, Hitler święcił jeden ze swoich największych triumfów. Jego popularność była tak wielka, że nawet najbardziej zawzięci jego przeciwnicy przyznawali, że w każdym wolnym referendum otrzymałby 80% poparcia.
Pamiętam, że tego dnia stałem z flagą młodzieży niemieckiej nieco na ukos od trybuny Führera, po przeciwnej stronie dziedzińca, na którym Hitler przyjmował defiladę grup gimnastycznych. Z odległości około stu metrów widziałem go bardzo dobrze i nie spuszczałem z niego oka. Wszyscy byliśmy podekscytowani, wokół panowało radosne podniecenie i oczekiwanie. Gimnastycy maszerowali przed trybuną honorową, orkiestra grała muzykę marszową i podgrzewała atmosferę. Nagle z daleka, z prowadzących na dziedziniec ulic, usłyszałem nasilający się szum, którego źródła nie umiałem wyjaśnić. Szum stawał się coraz głośniejszy, podchodził bliżej i bliżej, narastał niczym pochłaniający wszystko huragan. Zbliżała się ku nam wciąż rosnąca fala, unosząca się na niebotyczną wysokość i gotowa porwać nas ze sobą. Takiego uczucia nigdy potem już nie doświadczyłem - było ono przerażające i fascynujące zarazem. Przywarłem do ciężkiego drzewca, na którym powiewała wielka czarna flaga z błyskawicą pośrodku.
Hitler, z napiętym wyrazem twarzy, zwrócił się w kierunku, z którego nadchodziła fala. Zauważyłem też grupkę ludzi, którzy ze stoickim spokojem trwali na swoich posterunkach.
Była to gwardia przyboczna Adolfa Hitlera. Otaczali oni trybunę Führera i na rozkaz oficera przybliżyli się teraz do siebie. Zapewne wiedzieli, co się zaraz stanie. I wtedy to się stało.
Krzyk niezliczonych tłumów sięgnął skraju dziedzińca. Ze Schweidnitzerstrasse, zza rogu, na którym znajdował się teatr miejski i elegancki Hotel "Monopol", wysunęła się na dziedziniec uformowana w sześć rzędów kolumna marszowa - wszyscy w jednakowych szarych garniturach, z czapkami myśliwskimi na głowach - czołówka wielkiej delegacji Sudeckiego Związku Gimnastycznego w Czechosłowacji.
Był to kulminacyjny punkt defilady i jednocześnie przedstawienie propagandowe, dokładnie przemyślane przez manipulatorów politycznych w ministerstwie Goebbelsa.
Kiedy ozdobione flagami czoło pochodu znalazło się na wysokości trybuny Führera, uczynił on coś, czego zaniechał, gdy defilowały wcześniejsze grupy gimnastyczne: wystąpił do przodu, stanął tuż przed balustradą, uniósł prawe ramię i pozdrowił flagi Niemców sudeckich.
W tym samym momencie poczułem, że cały dziedziniec zamkowy razem z zebranymi tysiącami osób eksploduje niczym gigantyczna bomba. Krzyk zachwytu, prawie nie do wytrzymania, osiągnął teraz - zdawałoby się - niemożliwe wręcz natężenie. Oczywiście ja także krzyczałem ze wszystkich sił. Zresztą nie można było uciec przed masową histerią, chciałem w niej uczestniczyć, być częścią tej wielkiej, wspaniałej wspólnoty. Nagle, wśród powszechnego krzyku i wrzasku, dało się odróżnić ostro akcentowane staccato, którego znaczenia z początku nie pojmowałem. Słowa wykrzykiwane były przez tłum w coraz bardziej nasilającym się rytmie: "Ein Volk, Ein Reich, Ein Führer". Skandujący tłum upijał się odurzającym uczuciem własnej potęgi. Eksplodująca bomba czystych emocji bez domieszki zdrowego rozsądku.
Było to niesamowite, w ciągu całego długiego życia nigdy już nie doświadczyłem czegoś podobnego. Wyrywało to ludzi z ich codzienności, ze zwykłej egzystencji, dając im zachwycające poczucie zwycięstwa i siły, obiecywało na kilka krótkich chwil to, co nieosiągalne - przebłysk nieśmiertelności.
Ulegając naciskowi emocji kolumna Niemców sudeckich rozpadła się, jakby została od wewnątrz rozerwana. Dziewczyny i młode kobiety w ludowych sukienkach jako pierwsze ruszyły pod trybunę Führera i po prostu odepchnęły na boki olbrzymów z SS, którzy najwyraźniej mieli rozkaz nie interweniować. Hitler wychylił się przez barierkę i z uśmiechem ściekał wyciągnięte ku niemu dłonie. Kobiety płakały z radości"
To tyle ze wspomnień młodego Frodiena jakie naszły go styczniowym porankiem 1945 r. na Schlossplatz podczas ucieczki z umierającego Breslau.
bonczek/hydroforgroup/2005 - "Karta" 31/2000